Jest ich całe
mnóstwo. Są uzależnieni od kilkunastu stron, a ci bardziej wtajemniczeni
również kilkunastu zamkniętych grup dyskusyjnych, gdzie dostęp można uzyskać
jedynie po rekomendacji innych jej członków. Są gotowi w każdym momencie rzucić
wszystko i zagłębić się w czeluście stron rezerwacyjnych. Wszystko po to, aby
móc tanio polecieć do miejsca, w którym akurat jest promocja.
Okazje można
podzielić na dwie kategorie – promocje przewoźników, czyli np. Bilety za
złotówkę z okazji otwarcia portu lotniczego w Modlinie, czy szalone środy w PLL
LOT i na coś, co właśnie spędza sen z powiek łowcom okazji, czyli na pomyłki
taryfowe. Część z nich można znaleźć na stronach www, część, zwłaszcza tych
prawdziwych perełek zwykle nie ogląda światła dziennego – rozchodzi się tylko w
obrębie jakiejś grupy dyskusyjnej. Mimo całej automatyzacji procesu
wprowadzania taryf do systemu i tak na samym końcu jest człowiek. Dlatego
czasem udaje się przelecieć pół świata w klasie biznes za 4000 złotych, czy
polecieć na Zachodnie Wybrzeże za 1200 złotych. Dlaczego? Dlatego że część
linii nie chce tracić twarzy przed pasażerami, a w USA i w Unii Europejskiej
prawa pasażera są na tyle rozbudowane, że liniom nie opłaca się po prostu walka
z regulatorem. Dlatego kiedy w weekend gruchnęła wieść o ‘promocji’ Alitalii na
rynku japońskim, polegającej na możliwości skorzystania z kuponu zniżkowego o równowartości
$320 większość internautów rzuciła się do komputerów i do japońskiej strony
Alitalii. Jako że temat wypłynął w weekend ‘promocja’ zaczęła żyć swoim życiem,
rozprzestrzeniając się wirusowo po całym świecie. Wejść na stronę było tak
dużo, że w sobotni wieczór serwer poddawał się pod obciążeniem przychodzącego
ruchu. Jednak żaden z systemów Alitalii nie widział nic niezwykłego w setkach
tysięcy rezerwacji z japońskiej strony przewoźnika. Aż do niedzielnego poranka,
kiedy to przewoźnik oświadczył, że transakcje dokonane przy pomocy tego kuponu
to... fraud. Na jakiej podstawie, skoro w warunkach promocji zaznaczone było,
że chodzi o rejsy do Włoch nie wiadomo. Jednak to niedudolne tłumaczenie
sprowadziło na przewoźnika furię internautów – fanpage ugina się pod natłokiem
negatywnych komentarzy, a część osób oskarża przewoźnika o usuwanie postów.
Złośliwi wypominają,
że przewoźnik od 1949 roku miał tylko jeden rok, w którym wyszedł ‘na czarne’ i
że tradycja pomyłek działu IT jest długa i bardzo zasłużona dla tych, którzy
chcą podróżować tanio (że wspomnę ostatnie bilety do Tokyo właśnie za nieco
ponad 100€). Jednak w tym wypadku nie tylko dział IT dał plamę. Jeszcze gorzej
zachował się dział public relations, który na początku chciał zamieść wszystko
pod dywan zmieniając warunki promocji, a później oskarżył użytkowników o fraud.
Na końcu zaś skasowano wszystkie rezerwacje argumentując to zgrabnym ‘bo tak’. I
chyba właśnie to ‘potraktowanie z buta’ wyzwoliło w większości złość i
rozżalenie. Śmiem twierdzić, że 95% osób właśnie potraktowało tę promocję jako
swoistą rozrywkę doskonale zdając sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie bilety
zostaną anulowane. Niestety, komunikacja kryzysowa to najwyższa szkoła jazdy.
Casino po włosku,
w zależności od akcentowania może oznaczać albo właśnie kasyno, albo używane
jest jako potoczne określenie ‘burdelu’. Część internautów chciała w tym ‘casino’
zagrać w ruletkę, ale wszyscy zobaczyli ‘grande casino’ w wykonaniu pracowników
przewoźnika. Niestety sytuacja ta podkreśliła jedynie wszystkie stereotypy
kojarzące się z tą włoską linią.
Świetne podsumowanie. Warto tu zaglądać. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst i celne podsumowanie. Warto często tu zaglądać. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo i zapraszam :)
OdpowiedzUsuń